Artykułów : 207
Odsłon : 1734413

WSTĘP
Chciałbym prosić o potraktowanie poniższego tekstu jako swoistego prezentu gwiazdkowego, którym obdarowuję stałych gości portalu. Wstęp jest zaledwie fragmentem moich najnowszych odkryć genealogicznych na temat historii rodu Wysockich h.Ogończyk oraz epizodów powstania 1863r.
Czy Adam Asnyk, polski poeta, dramatopisarz, członek Rządu Narodowego w czasie powstania styczniowego miał jakiekolwiek związki z Golubiem, Dobrzyniem, Dulskiem i innymi miejscowościami w nadgranicznym pasie ziemi dobrzyńskiej?
Z genealogicznego punktu widzenia oczywiście, że tak. Co prawda, był jeden związek, ale za to, jaki? Choć krótkotrwały i tragiczny, moim zdaniem godny nie jednej opowieści.
Opisywana historia miała swój początek 24 kwietnia 1855 r. w parafialnym, drewnianym kościółku pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Dulsku (w obecnym powiecie golubsko-dobrzyńskim). O godzinie pierwszej po południu na ślubnym kobiercu stanęli Teofil Wawrzyniec Kaczorowski, lat 25, syn Józefa i Agnieszki z Szteinów, młody doktor medycyny praktykujący w nieodległym, ale leżącym po pruskiej stronie granicy, Golubiu. Wybranką jego serca była Franciszka Aniela Wysocka h.Ogończyk, lat 22, córka Nepomucena i Ludwiki Kracer. Przed siedmiu laty, po śmierci ojca, Franciszka znalazła bezpieczne schronienie wśród familii i zamieszkała w folwarku Wilczewo, wchodzącym w skład dóbr dulskich należących do rodu Wysockich h.Ogończyk. Kłopoty zdrowotne jej opiekuna – przyrodniego brata zmarłego ojca powodowały częste wizyty lekarskie, które zapewne skutkowały nie tylko udzielaniem pomocy medycznej choremu, ale też stwarzały możliwość spotkania się przyszłych małżonków.
Młode małżeństwo Teofila i Franciszki Kaczorowskich zamieszkało w Golubiu, gdzie Teofil prowadził prywatną praktykę lekarską. W roku następnym przyszło na świat ich jedyne dziecko Teofila Zofia Stanisława, trzech imion, Kaczorowska. Matka zajęła się wychowywaniem jedynaczki, a ojciec poza pracą zawodową wdał się w wir pracy publiczno- patriotycznej prowadzonej przez mieszkańców pogranicza prusko-rosyjskiego.
Już w październiku 1857 r. aktywnie pomagał pogorzelcom. Wobec zbliżającej się zimy utworzył komitet pomocowy. Uczestniczył w zbiórce pieniędzy, żywności i ubrań, a nawet zorganizował koncert charytatywny, wszystko na rzecz pogorzelców zza Drwęcy. Wówczas sąsiedni Dobrzyń został niemal całkowicie zniszczony, od pożaru piekarni spaliło się 91 budynków mieszkalnych. W 1862 r. nielegalnie przekraczał granicę i od okolicznych właścicieli majątków ziemskich przyjmował i przewoził do Golubia pieniądze na utworzenie tzw.funduszu żelaznego, nowo założonego Towarzystwa Rzemieślniczego, które później przemianowano na Bank Ludowy. Po wybuchu powstania styczniowego udzielał schronienia oraz pomocy medycznej chorym powstańcom. Jego aktywność na niwie patriotycznej nie pozostała bez echa wśród urzędników zaborczych zarówno pruskich jak również rosyjskich. Najprawdopodobniej, reperkusje popowstańcze, których musiał był świadkiem, a zastosowane wobec członka rodziny jego żony, miały wpływ na podjęcie ostatecznej decyzji o wyprowadzce z Golubia. Jednocześnie czując się na siłach i zapewne będąc popychany żądzą pracy na szerszym polu zawodowym, w 1864 roku wyprowadził się z żoną i córką do Poznania, gdzie po niespełna 20-tu latach dotarł do szczytów kariery zawodowej. Został prezesem wydziału lekarskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Poznaniu. Po opublikowaniu ponad 90-ciu prac naukowych stał się internistą znanym daleko poza granicami Prus. Był prekursorem poglądu, że choroby dziąseł i zębów pozostają w ścisłym związku z rozszerzaniem się innych chorób w całym organizmie oraz był gorącym zwolennikiem leczenia gruźlicy w sanatoriach.
Czytelniku, ode mnie tytułem wprowadzenia to już wszystko, dalsze losy rodziny Kaczorowskich i Asnyków poznasz w tekście autorstwa Anety Kolańczyk, który za zgodą autorki mam przyjemność publikować na portalu.
Jednocześnie kieruję słowa podziękowania dla Pani Anety za możliwość kontynuowania, rozpoczętej moim skromnym wstępem, podróży w niezwykle ciekawe, ale zarazem tragiczne losy dwóch rodzin.
Redaktor, grudzień 2013r.
I POZOSTAŁEM SAM – I NOC ŚWIAT PRZYKRYŁA
Nie zostawiłem tutaj żadnego dziedzica
Ani dla lutni mojej ani dla imienia
Imię moje tak przeszło jako błyskawica
I będzie jak dźwięk pusty trwać przez pokolenia
To strofa pochodząca z najbardziej znanego poetyckiego testamentu romantycznego wieszcza. Umieściłam ją na początku moich rozważań nie tylko dlatego, że ten, o którym chcę mówić obrał sobie Słowackiego za mistrza i przewodnika, ale również dlatego, że bardzo podobnie mógłby brzmieć jego testament, gdyby takowy po sobie pozostawił. Dlaczego najwybitniejszy liryk niepoetyckich czasów wielbiony przez współczesnych i doceniany przez krytyków nie żyje w zbiorowej pamięci następnych pokoleń? Czy wszystko, co pozostało to napis: Adam Asnyk – poeta urodzony w Kaliszu w 1838 r., zmarł w Krakowie w 1897 r, umieszczony na bocznej ścianie sarkofagu? Zostawił po sobie dziedzica, który jeśli nie zdołał udźwignąć lutni mógł chociaż ocalić imię wielkiego poety. Mógł, ale tego nie zrobił. Życie bowiem napisało inny scenariusz.
Wszystko zaczęło się zimą 1874 roku podczas pobytu Asnyka w ukochanych Tatrach. Trzydziestosześcioletni poeta wysoki, trochę pochylony o twarzy podłużnej i bardzo jasnych błękitnych oczach, które świeciły spod płowych, krzaczastych brwi jak dwie fosforyzujące gwiazdy, silne w blasku i niemal fanatyczne w wyrazie wybrał się na Giewont z profesorem Leopoldem Świerzem i księdzem Wawrzyńcem Sutorem. Podczas tej wycieczki, w przerwie na posiłek poznali poznańskiego lekarza Teofila Kaczorowskoiego i jego córkę Zofię.
Wspólne jedzenie sprzyja rozmowie a tematów nie brakuje. Medycyna, polityka (obaj panowie są prawie w jednym wieku), udział w powstaniu styczniowym, w którym Adam Asnyk, jako członek Rządu Narodowego bierze udział w nieudanym zamachu na wielkorządcę hrabiego Berga, Teofil Kaczorowski natomiast w Golubiu na Pomorzu udziela pomocy rannym w przygranicznym pasie, narażając się na szykany obu zaborców. Prawdopodobnie była to jedna z przyczyn, dla których przeniósł się z rodziną do Poznania. Objął tam stanowisko kierownika oddziału chorób wewnętrznych w szpitalu Przemienienia Pańskiego Sióstr Miłosierdzia. Panowie szybko przypadli sobie do gustu i postanowili kontynuować tak miło rozpoczętą znajomość w dodatku młodziutka Zofia wpadła w oko poecie.
Później wszystko toczy się już dość szybko. Asnyk składa wizytę Kaczorowskim, pan Teofil odwiedza Asnyka zapraszając go na obiad.
W dalszej części następują wspólne wyprawy: wycieczka do Szmeksu, do Morskiego Oka przez Zawrat, wyjazd do Szczawnicy i rozstanie w Nowym Targu. Nie na długo jednak, bo Święta Bożego Narodzenia w 1874 r Asnyk spędza w domu państwa Kaczorowskich w Poznaniu. Wreszcie znalazł swoje szczęście, oświadczył się i został przyjęty.
W pierwotnej wersji znanego wiersza Ranek w górach opatrzonej dedykacją: Pannie Zofii do albumu Asnyk tak opisuje poznanie swej przyszłej żony:
Pełno życia! Pełno blasku!
Melodyjne szemrzą zdroje
A na jasnym tle obrazka
Widać jeszcze gości dwoje
Dziewczę siadło na
kamieniu
I wybiegło w świat oczyma...
Niby w sennem zachwyceniu
Skrzyżowane rączki trzyma
Niby wzlecieć chce skrzydlata
Niby patrzy – niby marzy
A ta cała piękność świata
Odbłysnęła na jej twarzy
Tak, że trudno wiedzieć zgoła
W którą wzrok swój zwrócić stronę?
Czyli gonić w lot dokoła
Wszystkie cuda roztoczone?
Czy zatrzymać się w zachwycie
Na twarzyczce tej uroczej
I podziwiać ich odbicie
Wprost w dziewczęcia patrząc oczy?
Ślub znanego poety z Zofią Kaczorowską odbył się 4 listopada 1875 r. w Poznaniu w maleńkim kościołku Przemienienia Pańskiego (mieszczącym się przy szpitalu, w którym pracował Kaczorowski). Nazajutrz po ślubie młodzi małżonkowie wyjeżdżają do Krakowa. Ludzie mówią żem odmłodniał donosi ojcu trzydziestoośmioletni Asnyk.
Pełnia szczęścia i radość z posiadania rodziny, która już niedługo się powiększy towarzyszą poecie w tamtym okresie. Niestety niedługo. Szczęście małżeńskiego pożycia nie było mi przeznaczonem pisze Asnyk w Notatce biograficznej. Po niespełna roku opuściła mnie umierając żona, pozostawiwszy mi na pociechę syna. Włodzio urodził się w Poznaniu. Mój teść był doktorem, chciał nad córką czuwać podczas słabości, więc tam pojechała i w tydzień po przyjściu na świat dziecka umarła. Chore serce nie przetrwało ciężkiego przejścia.
Zofia Asnykowa umarła w połogu 16 października 1876. Została pochowana na cmentarzu zasłużonych Wielkopolan na Wzgórzu św. Wojciecha w Poznaniu.
Po śmierci Zofii państwo Kaczorowscy całą winą za tę tragedię obarczyli zięcia, a całą miłość do swej jedynaczki przelali na nowonarodzone maleństwo, zatrzymując wnuka u siebie. Asnyk znalazł się w kłopotliwym położeniu. Wiedział, że musi jak najczęściej widywać syna, ale jawna niechęć, jaką okazywali mu teściowie czyniła wyjazdy do Poznania niemiłymi. W korespondencji z tego okresu wyraźnie widać, że poeta bronił się przed wizytami w domu państwa Kaczorowskich. Pierwsze święta Bożego Narodzenia po śmierci żony spędził sam w Krakowie, nie chcąc swoją obecnością wywoływać bolesnych wspomnień i zakłócać szczególnej atmosfery tych dni. Zdecydował się odwiedzić syna po nowym roku . 22 stycznia 1876 donosi ojcu:
Na pierwszym miejscu postawić muszę podróż do Poznania, w którym bawiłem raptem dwa dni, nie mogąc przez dłuższy czas potykać się z trudnościami nieuprzejmej uprzejmości.
Z tego samego okresu pochodzą doniesienia o szybkim rozwoju, zdrowiu i sile małego Włodzimierza. Asnyk nosił się z zamiarem zabrania syna do siebie, powtarzał to w listach do ojca wielokrotnie, miał również świadomość, że im dłużej z tym zwleka tym gorzej. Na szczególną uwagę zasługuje list poety opatrzony datą 12 kwietnia 1877 roku, w którym czytamy:
Ojciec, który by z jakichkolwiek przyczyn pozostawił na czas dłuższy dziecko w cudzem ręku, wyrzekając się nieodłącznych kłopotów i trudów, wyrzekłby się zarazem najcenniejszych praw i pociech ojcostwa. Pozbawiłby się dobrowolnie wszelkiego wpływu na pierwotne rozbudzenie młodocianej duszy i pozostałby obcym dla własnego dziecka, które by się kochać jego nie nauczyło. Biorąc dziecko do siebie w późniejszych latach, już by nie był w możności naprawić jakie się stało.
Asnyk doskonale wiedział, że powinien walczyć o syna, że w chwili gdy Włodzio zrozumie nienormalną sytuację i zacznie zadawać pytania odpowiedzi, jakie otrzyma będą miały na celu zaszczepienie w nim nienawiści do ojca. Pomimo to jednak zamiaru swego nie zrealizował. Dlaczego? Trudno na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie. Biorąc pod uwagę tryb życia, jaki prowadził dotychczas można snuć przypuszczenia, że bał się czy sprosta nowym obowiązkom. Być może uznał, że brak kobiety, która zastąpiłaby Włodziowi matkę nie wpłynie dobrze na jego rozwój. Miał świadomość, że w domu teściów niczego synowi nie braknie. Może zgodził się na zaborczą miłość babki dla dobra dziecka. Może...
Dziś nikt nie odpowie na to pytanie. Pozostają tylko domysły. Włodzimierz Asnyk zamieszkał z ojcem dopiero po śmierci Franciszki Kaczorowskiej, Miał wówczas lat czternaście, nie było to już małe dziecko, ale dorastający młody człowiek z problemami, jakie miewają wszyscy ludzie w tym wieku. Nowa rzeczywistość w jakiej znaleźli się obaj przyszła chyba zbyt późno by mogli zdać egzamin z trudnej sztuki wzajemnej miłości. Asnyk był na szczycie sławy, miał za sobą lata spędzone w samotności i zupełny brak pojęcia o problemach i potrzebach nastolatka. Włodzio zamieszkał z człowiekiem, którego tak naprawdę nie znał w smutnym, pozbawionym kobiecego ciepła domu. Nie potrafili jak dwaj ślepcy znaleźć tej jednej drogi, która pozwoliłaby im się spotkać. Bardzo pięknie mówi o tym Lucyna Kotarbińska: Serc swoich się nie nauczyli. Nie żyli razem, a kiedy się zeszli nie umieli się przeczytać. Ściany ich dusz nie przylegały bezpośrednio do siebie.
Włodzio dorasta w cieniu ojca, do jego twórczości zachowuje dystans, a nawet chłód. Sam nie ma pomysłu na życie, uczy się słabo, nie stawia sobie celów, nie ma ideałów, buntuje się też przeciwko roli syna wielkiego Adama. Szkicując sylwetkę typowego krakowskiego dekadenta z końca XIX wieku mielibyśmy obraz Włodzimierza Asnyka, siedzącego w podrzędnej knajpie i trawiącego życie na alkoholu i kartach.
Grał, zaciągał długi, które ojciec wstydząc się pokornie płacił i korzystając z pieniędzy odziedziczonych po rodzinie matki uciekał w świat, jakby za czymś goniąc.
Na pytanie ojca Co z życiem dalej zrobi – powiedział, że nie uważa życia za tak cenny dar, którego należałoby strzec bardzo. Jak się sprzykrzy można je przerwać.
Asnyk czuł się bezradny wobec syna i... też uciekał. Tak jakby wśród innej rzeczywistości, w innym kraju, wśród innych ludzi można było znaleźć lekarstwo na ciągle jątrzącą ranę. Z jednej z takich podróży przywiózł zalążki tyfusu. Rozpoczęło się powolne dobijanie do ostatniego już brzegu.
Na tamtą stronę każdy człowiek musi przejść sam, ale łatwiej rozstawać się ze światem gdy otoczeni jesteśmy miłością najbliższych. Ostatnia droga poety pomimo pomocy i poświęcenia wielu ludzi była rozpaczliwie samotna.
Adam Asnyk umarł 2 sierpnia 1897 roku o godzinie ósmej rano.
Włodzio pochował ojca. Co można było sprzedać sprzedał, resztę spalił. Gotówkę zabrał i wyjechał do Paryża. Grał, a kiedy przegrał wszystko strzelił sobie w łeb.
Mógł Asnyk mieć swoje muzeum. Mógł, gdyby ktoś zadbał o zabezpieczenie pamiątek po nim. Nie zrobił tego syn. Nie zrobiła tego również przyjaciółka i powiernica poety Lucyna Kotarbińska. Dlaczego? Niech powie o tym sama.
Liczne adresy w artystycznych i kosztownych oprawach niektóre, upominki, listy, depesze widziałam w pustych już pokojach Asnyka, już po jego odejściu z tej ziemi, walające się w kurzu i pyle(...)
(...) Bo tak już chciało mieć prawo Boże,
Że i grzech na coś przydać się może... mówiła w którymś z wierszy Narcyza Żmichowska. Czemuż o tym zapomniałam, kiedy będąc sama w mieszkaniu Asnyka, patrzyłam na szeregi paczek powiązanych listów, których jednak ruszyć nie śmiałam, bo cudze. Grzech byłby się przydał i był usprawiedliwiony.
Imię moje tak przeszło
jako błyskawica
I będzie jak dźwięk pusty trwać przez pokolenia.
Historia pokaże, że podobny los spotka jeszcze niejednego twórcę. Jeszcze wiele razy bezmyślność najbliższych zniszczy narodowe dziedzictwo.
Aneta Kolańczyk, Asnykowiec 2004